Viva: 11 maja 1998; str. 22

Zobacz całun

Od 20 lat po raz pierwszy Całun Turyński- największa zagadka naszych czasów- został 18 kwietnia wystawiony na widok publiczny. Można go oglądać w turyńskiej katedrze, ale tylko do 14 czerwca Całun Turyński to stare lniane płótno długości 4 metrów i 36 centymetrów, szerokości 1 metra i 10 centymetrów, ze śladami i plamami po zgięciach i pożarach. Na obu jego stronach widnieje tajemnicze odbicie ukrzyżowanego człowieka wzrostu około 175 cm, w wieku około 35 lat, poddanego torturom biczowania i ukrzyżowania, ze śladami korony z cierni na głowie, belki krzyża , rany od uderzenia włócznią . Przypadek roku 1898 Na pierwszy rzut oka obraz jest bardzo niewyraźny. Prawdziwie realistyczny i wyraźny obraz zobaczyć można dopiero w negatywie, a wyłonił się w końcu XIX wieku. Stało się to zupełnie przypadkowo, gdy w roku 1898 włoski fotograf amator Secondo Pia sporządzał pierwsze zdjęcia Całunu. A już całkiem niedawno, podczas komputerowej analizy Całunu, okazało się też, że postać na nim została odwzorowana trójwymiarowo. Czy jest to rzeczywiście płótno w które owinięte zostało po śmierci ciało Jezusa Chrystusa, czy też doskonała replika wykonana w Średniowieczu, gdyż wtedy pojawiły się pierwsze wzmianki o Całunie? Do dziś nie wiadomo tego na pewno. Trwają spory, w które zaangażowani są liczni teologowie i naukowcy, a rozstrzygnięcie nie wydaje się bliskie.

Fałszerz? Cudotwórca?

Jak na wykonaną w Średniowieczu relikwię Całun jest zbyt niepozorny, obraz umęczonego Chrystusa-zbyt słaby i niewyraźny. Z trudem można dopatrzyć się na nim obrysu ciała i twarzy. Po cóż artysta średniowieczny miałby wykonywać tak subtelny obraz, ryzykując, że nie zdoła do niego przekonać pielgrzymów? Dlatego, gdy niektórzy naukowcy dowodzą, że Całun został spreparowany w Średniowieczu, to inni natychmiast dodają, że to dopiero byłby prawdziwy cud. Trudno sobie wyobrazić, jak genialny fałszerz w XIII wieku potrafiłby przedstawić na tkaninie trójwymiarowe odbicie ludzkiego ciała w negatywie. Nie wiadomo przy tym, jaką technika malarską się posłużył. Nie była to na pewno zwykła farba, bo nie przetrwałaby warunków, w jakich przechowywany był Całun. Już dawno popękałaby i odpadła. A na płótnie nie widać nawet śladu faktury czy spękania farby, nawet przy bardzo dużym powiększeniu. Artysta ten musiałby o wiele wieków wyprzedzić swoją epokę. W Średniowieczu malowano i rysowano ludzkie ciało zupełnie inaczej, dużo mniej realistycznie, bez szczegółów anatomicznych. Dopiero w XVIII wieku malarze mogliby pokusić się o tak wierne odtworzenie ludzkiego ciała.

Ukrzyżowany krzyżowiec?

Okryte Całunem ciało miało ponad 600 ran, w tym na głowie  od ostrych kolców i na ciele od uderzeń biczem rzymskim z ołowianymi kulkami. Na prawym boku - prawdopodobnie od pchnięcia włócznią

Poczynając od negatywowych zdjęć Pia, rozpoczęły się naukowe badania Całunu. Jedna z hipotez mówi, że Całun mógł spowijać ciało rycerza ukrzyżowanego na przełomie XIII i XIV wieku przez Saracenów. Ale na próżno próbowano na różne sposoby uzyskać podobne odbicie, zawijając w lniane płótna zabalsamowane ciało nieboszczyków. Tworzono skomplikowane techniki, w których nasączoną balsamami kukłę nakrywano specjalnym półprzezroczystym płótnem pokrytym światłoczułą substancją. Otrzymany w ten sposób obraz powinien zawierać wszystkie zdumiewające własności Całunu Turyńskiego, ale trudno sobie jednak wyobrazić, by do takiej perfekcji był zdolny artysta średniowieczny. Na temat Całunu wypowiadało się wielu ekspertów. Wielu wyników badań nikt nigdy nie potwierdził, na przykład badań DNA czy też grupy krwi (AB), której ślady odkryto na płótnie. Max Frei w roku 1976 ogłosił odkrycie na Całunie pyłków roślin obecnych w Palestynie. Niektórzy dopatrywali się też na Całunie odcisków rzymskich monet i nawet potrafili odczytać z nich inskrypcje i datę. 

To hemoglobina nie farba!

W październiku 1978 roku Całun Turyński udostępniono grupie badaczy reprezentujących wiele dziedzin nauk ścisłych, znanej jako Shroud of Turin Research Project (w skrócie STURP). Naukowcy ci próbowali najpierw wykryć barwniki, aby potwierdzić tezę o malarskim pochodzeniu tajemniczego wizerunku. Nie udało im się wykazać obecności jakiegokolwiek barwnika. To był bardzo poważny argument za autentycznością Całunu. Natomiast inny test uczonych STURP wykrył w pobliżu "krwawych" plam obecność żelaza, które jest składnikiem hemoglobiny zawartej we krwi. W obrębie samych plam uczeni wykryli też jeden z produktów rozkładu hemoglobiny Wszystko to razem może dowodzić, że plamy są rzeczywiście śladami krwi. W roku 1981, po przeanalizowaniu zgromadzonych danych, zespół STURP opublikował ostateczny raport, w którym stwierdził, że na włóknach Całunu nie stwierdzono obecności farb ani barwników. Według uczonych obraz mógł więc powstać tylko pod wpływem gorąca, ewentualnie działania żrących chemikaliów (np. kwasu siarkowego). Była to dobra wiadomość dla zwolenników autentyczności Całunu. Jeśli istotnie spowijał on ciało Chrystusa w grobie, to musiał być bezpośrednim i najbliższym świadkiem momentu zmartwychwstania, któremu mógł towarzyszyć błysk i żar wystarczający do uformowania się obrazu. Badania uczonych STURP bardzo szybko zostały zakwestionowane przez oponentów. Dr. Walter McCrone, który zastosował zupełnie inne metody analizy, wykrył jednak ślady czerwonych drobinek pyłu, które zidentyfikował jako barwniki znane od setek lat - ochrę i cynober. Według niego Całun Turyński został po prostu namalowany Również wnioski McCrone'a można było obalić. Natychmiast wymyślono, że obecność na Całunie barwników oznacza tylko to, że przebywał on w pracowni średniowiecznych malarzy kopistów, którzy kopiowali go na obrazy i ryciny, i tam nabawił się tych zanieczyszczeń. 

A jednak Średniowiecze?

Wydawało się, że ostateczną odpowiedź da ustalenie wieku płótna metodą radioaktywnego węgla C-14. Arcybiskup Anastazio Ballestrero, kustosz relikwii, w końcu zgodził się na wykonanie odpowiedniego pomiaru, który wymagał wycięcia i zniszczenia fragmentu relikwii. W 1988 roku ogłosił długo oczekiwany rezultat badań, z których wynika, że Całun powstał między 1260 a 1390 rokiem. Potwierdzałoby to hipotezę o relikwii wykonanej przez nieznanego średniowiecznego artystę, który jednak, nie wiedzieć czemu, trzymał w tajemnicy i do grobu zabrał tajniki swojej nowatorskiej techniki graficznej i malarskiej. Niedługo później inni naukowcy zakwestionowali samą metodę liczenia wieku za pomocą węgla C-14 oraz jej dokładność. Dowodzili, że w niektórych warunkach może ona okazać się zawodna. 

Catun to Mandylion?

Datowanie węglem jednak doskonale zgadza się z jednym faktem. Całun wyłonił się w tajemniczych okolicznościach w XIV wieku w małym kościółku w niedużej wiosce we Francji. Po raz pierwszy pokazano go w roku 1355 w kolegiacie w Lirey, kiedy to przyciągnął tłumy pielgrzymów. Wcześniej nie ma o nim nigdzie żadnej wzmianki. Należał do rycerza Geoffreya de Charny, który nigdy nie zdradził, w jaki sposób zdobył płótno, a w rok po pierwszym wystawieniu relikwii zginął w bitwie. Jeśli Całun naprawdę owijał ciało Chrystusa, to co się z nim działo przez wcześniejsze 1300 lat? Niektórzy spekulują, że Całun w jakiś sposób z Palestyny trafił poprzez Turcję do Konstantynopola, gdzie był czczony jako Mandylion - obraz głowy Chrystusa, najświętszy zabytek wschodniego chrześcijaństwa. Mandylion zaginął podczas rzezi Konstantynopola dokonanej przez krzyżowców w kwietniu 1204 roku. To wtedy mógł trafić w ręce francuskiego rycerza Geoffreya de Charny. Kłopot w tym, że Mandylion przedstawiał tylko twarz Chrystusa. Zwolennicy tej historii twierdzą jednak, że wtedy Całun mógł być odpowiednio złożony i zwinięty tak, żeby widoczne było jedynie odbicie głowy Chrystusa, a rozwinięto go dopiero we Francji. W każdym razie arcybiskup Turynu kardynał Giovanni Saldarini  zapewnił, że nie zamierza zlecać nowych badań nad wiekiem Całunu, na który - jego zdaniem - należy patrzeć z "duchem wiary". 

Z siekiera na ratunek

Całun jest bardzo rzadko pokazywany. Odkąd zagościł w Turynie w 1578 roku, był wystawiany na widok publiczny zaledwie kilka razy w ciągu każdego wieku. Ostatnio pokazano go 20 lat temu, dokładnie wtedy, gdy Karola Wojtyłę wybierano na papieża. W ciągu pięciu tygodni obejrzało go aż 3,5 miliona ludzi. Opiekunowie Całunu nie wystawiają go często, gdyż obawiają się zgubnego, niszczącego działania promieni słonecznych, zanieczyszczeń znajdujących się w powietrzu, a także szaleńców usiłujących zniszczyć płótno. Ponoć to jeden z nich wywołał pożar, który w kwietniu zeszłego roku omal nie spopielił Całunu. Wtedy niemal cudem ocalił go Mario Trematore, 44-letni strażak, przywódca głównej włoskiej lewicowej centrali związkowej CGIL. Trematore rzucił się na ratunek i, waląc zapamiętale toporem, w piętnaście minut zdołał skruszyć czterowarstwową kuloodporną szybę, mimo że nad jego głową pękał już dach kaplicy Guarinich. "Siłę dał mi Bóg, sarkofag był kuloodporny, a jednak zdołałem go rozbić", mówił pokrwawiony strażak w chwilę po wyniesieniu srebrnej skrzyni, w której przechowywano Całun. Całun Turyński nie jest jednakże relikwią oficjalnie uznaną przez Kościół katolicki. Nie zdziałał jeszcze żadnego cudu, choć pielgrzymi, którzy przyjeżdżają z całego świata, modlą się do niego o uzdrowienie czy też inną pomoc. Kto wie, być może Całun jest zagadką, która ma przyciągnąć do Kościoła bardziej intelektualnie nastawione osoby?

JERZY BIENIEK