Ręce i nogi 

Trzy widoczne na wizerunku rany świadczą bezpośrednio o przybiciu Jezusa do krzyża gwoźdźmi. Czwarta jest ukryta pod dłonią lewej ręki tak, że specjaliści z medycyny sądowej niewiele mogą o niej powiedzieć. Wystarczają jednak te trzy, by stwierdzili: "Z całą pewnością mamy do czynienia z ofiarą ukrzyżowania". 
Rany te zawierają obfity komentarz do ewangelicznych opisów ukrzyżowania Chrystusa, które są ogólnikowe w sposób zadziwiający. Stwierdzenie Jana: Tam Go ukrzyżowano, a z Nim dwóch innych... (J 19, 18), powtarzają prawie dosłownie trzej pozostali. Nie mówią nawet, czy Jezus został przybity do krzyża gwoźdźmi. Dopiero Tomasz poszerza ten bardziej niż zwięzły przekaz, "dzięki" temu, że nie dał wiary w Jego zmartwychwstanie. Owe gwoździe musiały utkwić mu w głowie, skoro powiedział: Jeśli na rękach Jego nie zobaczy śladu gwoździ i nie włoży palca swego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę (J 20, 25). Patrząc na Całun nie ma wątpliwości, że można byłoby włożyć palce w owe rany. Odbicie ich jest wierne i dokładne. Jednak one same nie powiedziałyby wiele. Ich wymowę uzupełniają wycieki krwi, pochodzące z tych czterech ran. Obraz, jaki dają, jest wstrząsający. Dopiero one wyjaśniają, jak straszną karą było ukrzyżowanie. Rozpoczniemy jego odczytywanie od rany na lewej ręce, która spoczywa na wierzchu. Obydwa przedramiona krzyżują się w miejscu nadgarstków. To, co uderza, to punkt przebicia gwoźdźmi. Przebite zostały nie dłonie, lecz nadgarstki, w tzw. szczelinie Destota. Fakt ten zaprzecza przyjętej prawie powszechnie zasadzie w sztuce sakralnej, która uparcie - do dnia dzisiejszego - nie odstępuje od tradycyjnego wzoru, "przybijając" do krzyży i krucyfiksów dłonie Chrystusa. Nawet wystawienia publiczne całego Całunu nie wpłynęły na zmianę tego sposobu, poza małymi wyjątkami: głównie dziełami Van Dycka i Rubensa.
Owe jednak kilka centymetrów różnicy dokonało rewolucji w odtworzeniu męki człowieka ukrzyżowanego. Cztery rany na wizerunku całunowym mówią to, czego nie znajdziemy w żadnym źródle pozaewangelicznym, ani w Ewangeliach, ani też w sztuce sakralnej. Mimo wyrazistości i oczywistości tych czterech ran syndonologowie i chirurdzy stają przed wyborem takiej czy innej ich interpretacji, są to jednak różnice nieistotne. Zasadność przebicia nadgarstków potwierdziły doświadczenia przeprowadzone w latach trzydziestych. Stwierdzono fakt, na który dotąd nie zwracano uwagi, że dłonie przebite gwoździem i obciążone wagą ciała przerywają się. Wykonujący tę egzekucję musieli znaleźć sposób, który by przeciwdziałał prawu ciążenia. W tym wypadku zadziwia ich znajomość anatomii ręki, pozwalająca na uzyskanie trzech celów: zapewnienie nie oderwania się skazańca od krzyża, niedopuszczenie do wykrwawienia, zadanie jak najdotkliwszych cierpień przy możliwie najdłuższym utrzymaniu ofiary przy życiu. Te trzy cele spełniało przebicie rąk w nadgarstku. Wybitny specjalista francuski dr P. Barbet, naczelny chirurg w Klinice Św. Józefa w Paryżu, wykonujący około 30 operacji na tydzień, opublikował przeprowadzone doświadczenia w klasycznym już dziś dziele pt. "Pięć ran Chrystusa". Powtarzał je na około dwunastu amputowanych kończynach górnych. Gdy pierwszy raz przyłożył i nacisnął gwóźdź o średnicy 1 cm w miejscu, na które wskazywała rana widniejąca na Całunie, wyczuł; że zagłębia się on z łatwością między dwa szeregi czterech kostek śródręcza. "Wystarczyło jedno uderzenie młotka, by gwóźdź przeszedł na wylot. Przenika prawie bez oporu, przechylając się lekko tak, że ostrze kieruje się ku łokciowi, a główka ku dłoni. Dzięki temu przesunięciu nie nastąpiło złamanie kostki księżycowatej". 
Dlaczego gwóźdź przeszedł tak łatwo? Do momentu "prowokacji" wizerunku rany na Całunie chirurdzy nie zwracali uwagi na praktyczność tzw. szczeliny Destota w nadgarstku dłoni, oraz na skutki, jakie wywołuje przejście przez nią gwoździa. Nie przebiega przez nią wprawdzie większe naczynie krwionośne, ale w pobliżu przechodzi nerw pośrodkowy, kierujący ruchami kciuka. Już kiedy gwóźdź przenika przez części miękkie tego miejsca, kciuk zgina się silnie do środka dłoni, a reszta palców lżej. "Nerwy pośrodkowe - pisze dalej dr P. Barbet - do których dotarł gwóźdź, pełnią funkcję ruchową, ale są jednocześnie sygnalizatorami bólu. Jest on straszliwy, ale do wytrzymania. W przeciwnym razie człowiek traciłby przytomność". 
Rzeczywiście, w oglądzie obydwu dłoni na Całunie brak kciuka. Cztery palce udało się rozprostować, kciuków - nie. Inni chirurdzy są zdania, że w momencie przedśmiertelnego wyprężenia, nastąpił skurcz tężcowy, a stopniowe pośmiertne stężenie ciała utrwaliło następującą pozycję palców: rozwarcie wszystkich za wyjątkiem kciuków. 
Rana w nadgarstku lewej dłoni jest najbardziej utrwalona spośród wszystkich innych. Ma formę owalną o przekroju 15 x 19 mm. Mógłby z łatwością przejść przez nią "palec Tomasza". Świadczy to o tym, że gwóźdź wyrobił sobie łożysko w żywym ciele. On sam tkwił wprawdzie nieruchomo w drewnie patibulum, ale ruchy wykonywał Ukrzyżowany. Mówią o tym wypływy krwi na nadgarstku. I tu doszliśmy do punktu kluczowego wymowy wizerunku. Z rany wypływają dwie stróżki krwi, ukierunkowane prawem ciążenia ku ziemi. Dzięki temu można odtworzyć pozycję kończyn górnych, przybitych do poprzecznej belki, mówiąc potocznie: "rozkrzyżowanych". Ich kąt rozwarcia wynosi 10 stopni, a więc Ukrzyżowany przyjmował dwie pozycje: jedną pod kątem 65 stopni od osi ramienia, drugą - 55 stopni. Ostry kąt przedramion spowodowany był ugięciem łokci w celu podciągnięcia ciała na krzyżu. Był to ruch konieczny. Skazaniec zwisał ciężarem ku dołowi, co powodowało w znacznym stopniu unieruchomienie klatki piersiowej, a z kolei zwiększenie się ilości dwutlenku węgla w płucach. W postaci kwasu węglowego przenikał on do krwi, wpływając na tężenie mięśni, wywołujące silny, głuchy ból. Nadkwasotę krwi powiększał jeszcze ograniczony rytm oddychania, zmuszając serce do szybszego bicia. Wystarczyło 15 do 20 minut, by nastąpiła śmierć przez uduszenie. Do niewypowiedzianego bólu jaki sprawiał styk gwoździ z nerwami pośrodkowymi, dołączała się męka konania z braku powietrza.
Ukrzyżowany - chcąc żyć - musiał podciągać się do góry na gwoździach tkwiących w nadgarstkach, podpierając się na gwoździu tkwiącym w stopach. Tak wyprężony łapał powietrze, by oczyścić płuca. W tych krótkich chwilach mógł nawet mówić. Nie mógł jednak długo trwać w tej pozycji, ponieważ sprężone mięśnie nóg i gromadząca się krew w dolnych częściach ciała, prowadziły do tzw. zapaści ortostatycznej. Opadał więc ponownie do poprzedniej pozycji, by znów powtórzyć zryw do góry. Ten rytm podciągania się i opadania - powodujący straszliwe cierpienia, a zmniejszający tylko na chwilę stały ból wewnętrzny płuc i mięśni - stawał się coraz częstszy, aż do momentu wyczerpania sił. Podciąganie się bowiem na krzyżu wymagało wielkiego wysiłku. Opadnięcie ciała zatrzymywało się na kącie 65 stopni, jaki tworzyły otwarte ramiona z palem pionowym. Przyjmując wagę ciała około 80 kg i rozkładając go na dwie ręce, otrzymujemy ciężar do podniesienia około 40 kg. Zawis jednak i kąt ramion wymaga zdwojonej siły, a więc takiej; która byłaby zdolna podnieść około 95 kg!.
Dotychczas rozpatrywaliśmy "idealną" pozycję: równe zawieszenie na krzyżu i dokładne przebicie nadgarstków gwoźdźmi. W rzeczywistości tak nie było. Zdeformowanie ciała i odmienne ślady wycieków krwi ujawniają "coś", czego nawet najwytrawniejsi chirurdzy nie są w stanie jednoznacznie wytłumaczyć. Na prawym przedramieniu Ukrzyżowanego widnieją krótkie wycieki, ukierunkowane tak, jak podwójny wypływ z rany. Pozwala to przypuszczać, że źródło krwi wylewającej się na przedramię, zostało przerwane, gdyż ściekała ona dalej z rany nadgarstka, ale na ziemię. Ślady na przedramieniu zaschły więc, tworząc wycieki w poprzek tej kończyny. Coś innego działo się z prawą ręką. Wycieki krwi są obfitsze i spływają wzdłuż przedramienia aż do łokcia. Oznacza to, że ręka ta była w bardziej równoległej pozycji do pala pionowego. Gwóźdź też mógł naruszyć większe naczynie krwionośne. Możemy przypuszczać, że jej okropny wygląd wpłynął na przykrycie owej rany lewą dłonią. Jest to tylko domysł. Ale ten zagadkowy gest jak gdyby potwierdza wygląd palców prawej dłoni. Są one nienaturalnie wydłużone. Sięgają aż do skraju zarysu lewego biodra! Co spowodowało to wydłużenie? Czy tylko "żart" tkaniny?. Prof. G. Judica-Cordiglia tak pisze o tym szczególe: "Prawa ręka była o wiele gorzej traktowana od lewej. Prawdopodobnie podczas przybijania nie została za pierwszym razem przebita w odpowiednim miejscu i trzeba było dokonać poprawki. Mogło to wpłynąć na większe rozdarcie: Po zawiśnięciu na krzyżu rana wydłużała się, a ręka nie mogła już sprawnie pracować, stąd zgięcie w łokciu. G. Ricci - na podstawie wycieków w nadgarstkach i na przedramionach - odtworzył pozycję Jezusa na krzyżu. Pierwszy wyciek z ran jest równomierny dla obydwu ramion. Zwisają pod kątem 65 stopni w pozycji pełnego zwisu. Przy następnych podciąganiach prawa ręka silnie zgina się w łokciu. Krew spływa wzdłuż ku łokciowi. Jej wypływ jest obfitszy. I tak powtarza się aż do ostatniego podciągnięcia. Żadne dzieło sztuki sakralnej nie przedstawia Chrystusa rozpiętego na krzyżu w takiej pozycji. Nic dziwnego. Ujawnia ją dopiero Całun. Podobnie rzecz się ma z przybiciem nóg.
Większość chirurgów jest zdania, że stopy Ukrzyżowanego zostały przybite do pionowego pala jednym gwoździem, który przeszył obydwie stopy, Prawą na wizerunku spodu ciała widać całą, tak że odbicie to "można porównać do śladu, jaki pozostawia mokra stopa na płycie chodnikowej".
Pomiędzy drugą a trzecią kością śródstopia, pod tzw. punktem Lisfranca, znajduje się kwadratowy znak z bledszą otoczką, wskazujący na miejsce przebicia gwoździem. Prawa stopa znajdowała się w kontakcie z drewnem pionowego pala, lewa zaś - bardziej zgięta w kolanie - była nałożona na jej łuk tak, że krew spływająca z rany obficie zalewała prawą. Po stężeniu pośmiertnym lewa noga nie powróciła do pozycji równoległej. Leżąc w prześcieradle, uniesiona była wyżej, nie dotykając do tkaniny jak prawa, dlatego na Całunie uwidoczniły się tylko wycieki z rany ze słabym zarysem pięty. Czyni to wrażenie, że lewa noga jest krótsza. Miejsce wizerunku stóp stało się "ulubionym" punktem badań patologów i hematologów, ponieważ pozwala łatwo utożsamić krew wypływającą z ran nóg za życia Chrystusa i po Jego śmierci. Ta pierwsza ściekała ku palcom i kapała na ziemię, spływająca zaś w kierunku łydek wypłynęła po położeniu ciała na płótnie. Na spodnim wizerunku na lewo od prawej pięty znajduje się ciekawy szczegół: dowód podwinięcia prześcieradła pod stopy w kształcie symetrycznego, odwróconego śladu wycieku krwi. 
Wizerunek na Całunie nie jest jedynym dowodem archeologicznym ukrzyżowania wykonanego w I wieku. W 1968 r., w dzielnicy jerozolimskiej Giv'at ha-Mivtar zostało znalezionych 15 kamiennych ossuariów, zawierających szkielety około 35 osób z okresu przed powstaniem żydowskim (66-70): 11 mężczyzn, 12 kobiet i 12 dzieci. Zostali zabici w okrutny sposób. Na naszą uwagę zasługują kości należące do wymienionego już Żyda Jehohanana - jak głosi napis na ossuarium - w wieku 24-28 lat. Został on przybity gwoźdźmi do krzyża, lub - jak twierdzą inni specjaliści - do drzewa oliwnego. Ręce miał przebite nie w nadgarstkach, ale blisko nich: między kośćmi promieniowymi i łokciowymi. W kościach stóp pozostał gwóźdź, zakrzywiony na końcu, ze szczątkami drewna oliwnego. Resztki drewna między jego główką a kośćmi świadczą, że w tym miejscu znajdowała się deseczka akacjowa. Odtworzenie pozycji ukrzyżowanego Jehohanana nie jest łatwe, specjaliści są jednak zgodni co do faktu, że stopy miał przybite blisko tylnej części ciała tak, że mógł na nich - albo na małej deseczce - opierać tułów. Przybity w ten sposób do krzyża czy też pnia drzewa oliwnego, którego konary mogły służyć za patibulum - unieruchomiony Jehohanan konał długo, nie musząc podciągać się na gwoździach. Jego zgon spowodowało połamanie goleni. Ciało - nie mając oparcia - zwisło swym ciężarem ku ziemi, powodując uduszenie się skazańca.
Porównując jego pozycję z pozycją Człowieka z Całunu na krzyżu, należy zwrócić uwagę na fakt kryjący się w opisie ewangelicznym: chodziło o jak najszybsze spowodowanie śmierci Jezusa, ze względu na zbliżającą się Paschę. Stąd przebicie gwoźdźmi nadgarstków i przybicie do krzyża bez żadnej podpórki, by przyspieszyć śmierć. Rzeczywiście, nastąpiła wcześniej niż to przypuszczał Piłat (por. Mk 15, 44). Świadczy o tym rana w martwym ciele.