Niepowtarzalny negatyw

Jest prawie północ. Kończy się kalendarzowy dzień 28 maja 1898 r. Rozpięty w ozdobnej ramie przed głównym ołtarzem Całun Turyński oświetlają dwa reflektory, zasilane dwoma dynamami, ponieważ katedra nie została jeszcze zelektryfikowana. Na drewnianym rusztowaniu, odległym o 8,5 m, stoi wielki aparat fotograficzny, a przy nim adwokat Secondo Pia.

Do tego momentu przygotowywał się długo, przezwyciężając wiele trudności i przeszkód. Był fotografem hobbystą. Gdy król Włoch Umberto I, właściciel świętej relikwii, postanowił uświetnić zaślubiny swojego syna publicznym wystawieniem Całunu, natrafiła się okazja wykonania pierwszego zdjęcia Całunu. Król był przeciwny. Fotografowanie i fotografia w wyższych sferach uważana była za coś niepoważnego. Umberto I nie chciał też, by zdjęcia tak czcigodnej relikwii poniewierały się po świecie. Musiał jednak ustąpić. Argumenty barona Manno były przekonywujące: trzeba koniecznie wykonać kopię Całunu, by w razie nieszczęścia, pozostała przynajmniej ona. Żaden artysta nie jest w stanie tego uczynić. Pozostaje fotografia. Jest to wynalazek, dzięki któremu wykonuje się doskonałe kopie. Ludzie wychodzą na nich jak żywi.

S. Pia dwa tygodnie przygotowywał się do pionierskiego zadania. Mierzył czas naświetlenia w świetle dziennym, a następnie elektrycznym. Do dyspozycji miał dwa dni: 25 lub 28 maja. Wszystkie inne są zajęte. Następnego dnia Całun będzie schowany. Również czas wykonania operacji był ograniczony: dwie godziny. To wszystko utrudniało prace "natrętnego" prezesa Stowarzyszenia Fotografów Amatorów w Turynie. Na domiar złego pierwsza akcja nie powiodła się. Od żaru żarówek pękły filtry na reflektorach. Adwokat uporczywie trwał w postanowieniu. Do 28 maja przygotowywał się staranniej. Musiał przezwyciężyć niespodziewaną trudność. Księżniczka Klotylda umieściła przed tkaniną całunową kryształową szybę, obawiając się, by żar reflektorów nie uszkodził relikwii. Fotograf turyński musiał więc uwzględnić odbicia szkła.

Tym razem udało się. S. Pia włożył w aparat kolejno dwie szklane klisze negatywowe o wymiarach 51 x 63 cm, naświetlając pierwszą 14, a drugą 20 minut. Obiektyw wielkiego aparatu z soczewką Voigtlandera był wycelowany w środek płótna. Po wykonaniu zdjęć podekscytowany fotograf wziął swój "skarb" i pojechał do domu. Całą drogę dręczyła go myśl. Jeżeli dzieło nie udało się, następna okazja nie nadarzy się za jego życia.

W prowizorycznym laboratorium zanurzył pierwszą kliszę w wywoływacz i obserwował. Najpierw wyłoniły się ostro ramy, potem lekkie kontury płaszczyzny tkaniny. Nagle osłupiał. Kształty ciała Ukrzyżowanego zaczęły. przybierać wygląd nieoczekiwany. Czyżby negatyw nie udał się? Postać Chrystusa przybrała wygląd pozytywu! Była "gotowym" zdjęciem. Obraz wyszedł taki, jak na odbitce fotograficznej. Poruszony do głębi przyglądał się obliczu Chrystusa. Oczy zamknięte w spoczynku śmierci, jakby nastąpiła przed chwilą. "Pracując w mojej ciemni - pisał później Pia - całkowicie zatopiony w czynnościach, czułem niewypowiedziane wzruszenie, widząc jako pierwszy Święte Oblicze na kliszy z taką wyrazistością, że wprost drętwiałem".

Było to odkrycie na miarę "epoki" Całunu Turyńskiego. Pius XI powiedział, że "więcej warta jest ta fotografia niż jakiekolwiek badanie". P. Claudel wyraził swój podziw inaczej: "Odkrycie przez fotografię ma tak wielkie znaczenie, że ja nie waham się porównać je do drugiego zmartwychwstania" Naturalnie, "zmartwychwstanie" w cudzysłowie, w znaczeniu ujawnienia się wizerunku Chrystusa po blisko dwudziestu wiekach ukrycia w negatywie. Po tylu stuleciach to grobowe płótno ukazało Jego martwe ciało tak i takie, jak i jakie spoczywało w nim po zdjęciu z krzyża i złożeniu w grobie.

Wizerunek ten możemy nazwać - nie w ścisłym znaczeniu - fotografią. Możemy powiedzieć, że dziewiętnaście wieków temu powstał na chropowatym płótnie lnianym fotograficzny negatyw, który jednocześnie "naświetlił się" i "utrwalił". Możemy też powiedzieć, że czekał na "odbitkę" aż do czasu wynalazku fotografii i wykonania pierwszego zdjęcia. S. Pia nie musiał wykonywać odbitki na papierze fotograficznym, gdyż na negatywowej szklanej kliszy otrzymał pozytyw wizerunku ciała, za wyjątkiem wycieków krwi i tkaniny. Ciemne krwawe plamy wyszły jasne, jasne prześcieradło - ciemne. Wniosek niepodważalny: wizerunek na Całunie utrwalił się w fotograficznym negatywie i to nie przy pomocy światła. Dziś uczeni nie są w stanie dać zadowalającej odpowiedzi na pytanie, jak ten negatyw powstał i jaka jest jego natura.

Odkrycie charakteru negatywu fotograficznego wizerunku na Całunie jest wystarczającym dowodem, wykluczającym jakiekolwiek fałszerstwo. Inne dowody są pomocnicze. Nie znaczy to, że wszyscy ten dowód uznają. Dlaczego tak się dzieje, wskazuje pierwsza reakcja pewnych intelektualistów na fotografie S. Pia. Oto władze paryskiej Akademii Nauk poprosiły cieszącego się wielkim autorytetem członka Sorbony, Yves Delage'a, o ustosunkowanie się do owych ciekawych negatywów. Wybór prelegenta był trafny. Y. Delage znany był ze swojego agnostycyzmu i nietolerowania wszystkiego, co miało posmak nadprzyrodzoności lub cudowności. Obiektywność oceny dla obydwu stron - wierzących i niewierzących - była zapewniona.

Y. Delage wygłosił swój odczyt 21 kwietnia 1902 r. w sali, w której kilkanaście lat wcześniej L. Pasteur opublikował wynalazek szczepionki przeciw wściekliźnie. To porównanie nie jest tylko przypadkowe. I jeden, i drugi uczony działał w ramach doświadczenia naukowego. Dlatego Y. Delage dał tytuł swojemu referatowi odpowiadający wnioskowi, jaki wysnuł na podstawie badania fotografii S. Pia: "Wizerunek Chrystusa widoczny na Świętym Całunie z Turynu". Argumenty profesora anatomii porównawczej były nie do odparcia. Ślady ran i inne szczegóły na fotografii, a więc i na tkaninie całunowej, są anatomicznie bezbłędne. Nie mogą być dziełem jakiegokolwiek artysty średniowiecznego, tym bardziej że utrwalone są w negatywie. Wizerunek musiał powstać wskutek obecności martwego ciała Ukrzyżowanego w prześcieradle grobowym.

Odczyt Y. Delage'a wywołał sensację. Brytyjskie czasopismo medyczne The Lancet i londyński Times oceniły studium profesora Sorbony jako dobrze udokumentowane i mieszczące się w ramach metod naukowych. Podobnie wypowiedział się paryski dziennik Figaro. Innego jednak zdania byli niektórzy członkowie Akademii Nauk, która to uczelnia nie zgodziła się na publikację referatu Y. Delage'a. Koledzy jego byli zdania, że swoim wystąpieniem nadwerężył swoją reputację naukowca. Zrażony tą atmosferą i zniechęcony odmową opiekunów Całunu na jego zbadanie, zrezygnował on z zajmowania się tym problemem, dał jednak wyraz swej postawie w liście do wydawcy Revue Scientifique, Ch. Richeta. Oto, co wyznał:

"Do problemu, który sam w sobie jest problemem czysto naukowym,, wmieszano zupełnie niepotrzebnie sprawy religijne, co spowodowało, że górę wzięły uczucia, a rozum zawieszono na kołku. Gdyby tu nie chodziło o Chrystusa, lecz o kogoś takiego jak Sargon, Achilles czy któryś z faraonów, nie byłoby żadnego zastrzeżenia (...) Podczas badania tego problemu byłem wierny prawdziwemu duchowi nauki. Miałem na względzie tylko prawdę, nie obchodziło mnie zupełnie, czy wyniki tych badań wzbudzą zainteresowanie takiej, albo innej grupy religijnej (...) Uznaję Chrystusa za postać historyczną i nie widzę przyczyny, dla której ktokolwiek mógłby zgorszyć się tym, że do dziś zachowały się ślady jego ziemskiego życia".

Jest to wypowiedź agnostyka, dla którego dane naukowe stanowiły najwyższą wartość w życiu. Jego wypowiedź jest fachowa, uczciwa, odważna i doniosła. Na początku badań naukowych dał świadectwo prawdzie o tym przedmiocie i wyraził właściwą interpretację wizerunku na fotografii. Chrystus był postacią historyczną, która najwierniej tłumaczy, kto widnieje na fotografii wykonanej przez S. Pia.

Świadectwo tego uczonego można porównać do świadectwa setnika na Golgocie, z tą różnicą, że tamten wyraził wiarę w synostwo Boże Ukrzyżowanego (por. Mk 15, 39), ten zaś ograniczył się do stwierdzenia, dotyczącego jego człowieczeństwa. Tylko na wysnucie tego wniosku pozwalała mu nauka.

Y. Delage w swoim referacie stwierdził niemożliwość wykonania tego rodzaju "obrazu" przez jakiegokolwiek artystę. Wniosek ten opierał na obserwacji wizerunku całunowego widocznego na fotografii, a przecież był specjalistą anatomii porównawczej: Inaczej ustosunkowali się do "badań" Całunu niektórzy historycy. Nie zwracając uwagi na specyfikę przedmiotu, oparli się na źródłach pisanych: na pierwszym określeniu Całunu falsyfikatem przez biskupa Piotra d'Arcis w 1389 r. Dwie osoby zaważyły na wyciszeniu odkrycia S. Pia na długie lata. Ks. U. Chevalier opublikował dokumenty związane z opinią biskupa średniowiecznego, zaś ks. H. Thurslon zredagował dla katolickiej encyklopedii angielskiej hasło "Całun" w duchu podejrzenia, że jest: falsyfikatem. Powróćmy jeszcze do sprawy tych dwóch uczonych.  
Sytuacji tej sprzyjał fakt, że Całun po wystawieniu w 1898 r. został schowany i ukazany dopiero w 1931 r. Wówczas następne zdjęcia wykonał najsłynniejszy fotograf włoski G. Enrie. Ich doskonała jakość ożywiła zainteresowanie Całunem świata medycznego, a wyniki badań prowadzonych przez znane autorytety spowodowały wyciszenie podejrzeń i usunięcie zastrzeżeń.

Okazało się, że Y. Delage - przede wszystkim zaś inny uczony owych czasów, P. Vignon - odczytali trafnie to, co mówił niepowtarzalny negatyw na Całunie, ujawniający w pozytywie nierozpoznawalne, czy wprost niewidoczne gołym okiem szczegóły.

Określenie negatywowego odbicia na Całunie "niepowtarzalnym" nie jest przesadą. Nikt z ludzi nie jest w stanie wykonać go, nawet najwybitniejszy geniusz malarski. Powracamy tu do teorii malowidła, ponieważ teoria ta tkwi jeszcze w świadomości wielu, choć została kategorycznie odrzucona na podstawie niezbitych dowodów, jakich dostarczyły dalsze badania naukowe.

Gdybyśmy na przykład złożyli następujące zamówienie u wybitnego portrecisty: "proszę namalować portret w negatywie, czyli tak, by jego negatyw fotograficzny odtwarzał wiernie mój wygląd, jak na normalnej fotografii. Proszę uwzględnić konieczność odwrotnego kładzenia cieni i utrwalania tego, co jest z prawej strony, na lewej". Czy ktokolwiek podjąłby się wykonania tego rodzaju zamówienia? Jeżeli tak, nigdy by go nie wykonał. Próby zostały przeprowadzone nie na portretowaniu żywej osoby, lecz negatywu z tkaniny całunowej. Wykonali je dwaj portreciści włoscy: C. Cussetti i E. Reffo. Wykazały one niemożliwość takiego skopiowania wizerunku z relikwii turyńskiej.

Rozważmy jednak dalej tę ewentualność. Wiadomo, że Całun Turyński znajdował się z całą pewnością w Lirey (Francja) w 1357 r. Przypuszczalne fałszerstwo musiałoby być wykonane przed tą datą. Na czym wzorowałby się genialny malarz - całkowicie nieznany! - by wykonać ów falsyfikat w negatywie? Dlaczego w negatywie, o którym nie mógł mieć nawet wyobrażenia? Nikt przecież przed wynalazkiem fotografii w 1839 r. nie znał tego rodzaju zjawiska. Zachodzi ono wyłącznie w ramach natury. Można je tylko spowodować. W odniesieniu do Całunu spowodowało je martwe ciało. Sztuczne działanie ludzkie zostało wykluczone.

S. Pia był świadomy niedokładności wykonanych przez siebie fotografii, ale miał nadzieję, że po nim ktoś wykona lepsze. Nie przypuszczał jednak do jakiej perfekcji dojdzie fotografika w przyszłości. Rzeczywiście, do doskonałych negatywów G. Enriego (1931) i G. B. Judica-Cordigliego (1969, 1973), dołączyły się nowe, wykonane w 1978 r., przez ekipę STURP. Warto w tym miejscu zwrócić uwagę, że cały czas chodzi o fotografie, czyli "wizerunek" wizerunku z Całunu. Cały czas mamy do czynienia z wizerunkiem. Nawet fotografie najbardziej specjalistyczne dostarczają nam wizerunku. Specjalnie powtarzam ten termin, byśmy zwrócili uwagę na tajemnicze zjawisko optyczne, którym możemy manipulować - co zresztą codziennie podziwiamy w telewizji - aż do zatracenia wizerunku. W przypadku Całunu stajemy wobec pewnej granicy odbioru jego wizerunku. Dobrze i pożytecznie jest go badać w głąb, ale w pewnym momencie tracimy jego wizję. Wizerunek bowiem na fotografii tworzą odpowiednio skupione czy rozproszone punkciki o bardziej niż mikronowych wymiarach. A co tworzy wizerunek na Całunie?

W tę niezwykle fascynującą dziedzinę wiedzy ludzkiej wprowadzą nas wyniki naukowych badań wizerunku całunowego, zmierzających do jego właściwego odczytania. I chociaż specjaliści zagłębiali się w otchłań mikrokosmosu materii tkaniny całunowej, to jednak zawsze powracali do "normalnych" wymiarów owego "obrazu", ponieważ taka jest funkcja każdego wizerunku. Chodzi o jego odbiór na miarę zwykłego ludzkiego oka. Dopiero wtedy wizerunek prowadzi do poznania osoby, która jest na nim przedstawiona. A właśnie chodzi nam o to, by poznać Człowieka z Całunu. Jak naukowcy odczytują jego wygląd?