"Nie powinien zaistnieć"

Tak syndonologowie określają dziś wizerunek na Całunie Turyńskim.
W stwierdzeniu tym kryje się pewnego rodzaju przenośnia. Oddaje ona trafnie impas badań naukowych, zmierzających do wytłumaczenia procesu jego powstania. Był on tak złożony i tajemniczy, że uczeni mogą określić tylko niektóre jego przejawy. Wszystkie one wzięte razem nie dają zadowalających i ostatecznych wyjaśnień. Można tylko na ich podstawie budować mniej lub bardziej prawdopodobne teorie.
Hipotezy powstania wizerunku całunowego dzielą się na dwie grupy: sztuczne - według których jest on "dziełem rąk ludzkich" - oraz naturalne. Zakładają one, że rzeczywiście mamy do czynienia z wizerunkiem powstałym w wyniku działania praw przyrodniczych. Do pierwszych zaliczono łącznie wszystkie techniki malarskie, druku i różnych procesów fotograficznych, według których wizerunek powstał wskutek nałożenia na tkaninę całunową barwników, lub został spowodowany działaniami chemicznymi albo termicznymi, zmieniającymi strukturę samej tkaniny przy użyciu odpowiednio przygotowanych matryc.
Sztuczne hipotezy mają dowód historyczny z 1389 r. Jest nim list - raczej memoriał - biskupa Piotra d'Arcis, na którego terenie jurysdykcyjnym po raz pierwszy został wystawiony Całun w 1357 r. w miasteczku Lirey, odległym od Paryża o 160 km w kierunku południowo-wschodnim. Swoje memorandum skierował on do antypapieża Klemensa VII, oskarżając w nim kanoników, opiekujących się tą relikwią, że mimo oświadczenia swego poprzednika, biskupa Henryka z Poitiers, wystawiają ten falsyfikat, zwodząc lud.
Przebieg tego sporu jest niezwykle znamienny, ponieważ jego stronami były władze kościelne, a powodowały nim nie tyle racje dowodów rzeczowych, co natury moralnej. Rzekomy artysta był postacią anonimową i nieznaną, badanie zaś jego "szalbierstwa" - jak się wyraził bp Piotr d'Arcis - opierało się na "zasięgnięciu rady mądrych teologów i prawników". Klemens VII wydał w tej sprawie aż dwie bulle. W pierwszej - z 6 stycznia 1390 r. - antypapież zaznacza, że Całun z Lirey jest "malowidłem, czyli obrazem" i nakazuje, by przy jego wystawieniu znajdował się napis, informujący o tym orzeczeniu. Bulli tej towarzyszył list, nakazujący duszpasterzom obszarów graniczących z diecezją Troyes przypilnowanie decyzji papieskiej. W pięć miesięcy później (30 V 1390) Klemens VII nakazuje wykreślenie z bulli poprzedniej i z listu określenia: "malowidło, czyli obraz", a w nowej bulli z dnia 1 czerwca 1390 r. znajduje się już inne: "postać, czyli wizerunek". Jej tekst zawiera udzielenie licznych odpustów tym, którzy nawiedzą kościół, gdzie przechowuje się "czcigodne prześcieradło ze śladami ciała Chrystusa".
Żaden z tych dokumentów nie mówi, czy badania podejrzanej relikwii przeprowadzili "specjaliści" owych czasów: malarze i artyści. Możemy się domyślać, że tak, skoro Klemens VII zmienił zdanie i trafił "w dziesiątkę" z określeniem Całunu jako wizerunku. Wprawdzie historycy zaznaczają, że na tę decyzję wpłynęły również inne okoliczności, jest jednak faktem, iż od czerwca 1390 r. rozpoczyna się kult Całunu jako grobowego płótna Jezusa.
Należy jednak stwierdzić, że Całun wszedł w historię w ścisłym słowa tego znaczeniu z opinią falsyfikatu. Na owe dokumenty powoływali się przeciwnicy autentyczności tej relikwii po odkryciu przez S. Pia charakteru negatywowego wizerunku. Warto tu wymienić wspomnianego już opata Ulisse Chevaliera, członka wielu renomowanych stowarzyszeń historycznych we Francji, twórcy zadziwiającej swoją dokładnością i obfitością bibliografii. W swoim pierwszym artykule U. Chevalier powołuje się na C. Laroea, który przebadał liczne dokumenty z XIV wieku, wykazujące, że Całun jest malowidłem. W przekonaniu, że Kościół nie boi się światła, i że dokumenty pisane mogą mu się przysłużyć, opublikował je w dwóch seriach, wymieniając łącznie pięćdziesiąt. Za swoją pracę otrzymał od Academie des Inscriptions et Belles-Lettres złoty medal. Z punktu widzenia naukowego nie wniosła ona nic nowego i jest tylko zbiorem dokumentów, powtarzających opinię biskupa Piotra d'Arcis. Niektóre z nich nie dotyczą Całunu.
Dlatego zatrzymujemy się dłużej przy tych "dowodach", ponieważ właśnie one urabiały opinię o Całunie, że jest falsyfikatem. Właściwie nie one same, co nazwisko i stan duchowny autora zbioru. Nie było to jednak jedyne źródło opinii publicznej z pierwszych dziesiątków lat XX wieku. "Argumenty" Chevaliera podjął angielski jezuita Herbert Thurston. Układając hasło "Całun" dla Catholic Encyclopedia w sensie negatywnym, nie tylko przytłumił na wiele lat zainteresowanie tą relikwią, ale utwierdził pokolenia chrześcijan w przeświadczeniu, że jest falsyfikatem. Nie jest to stwierdzenie przesadne. Przed wystawieniem Całunu w Telewizji Włoskiej w 1973 r. - według przeprowadzonej ankiety - tylko jedna na dwadzieścia osób znała Całun lub o nim słyszała.
A jednak hipoteza "malowidła" długo jeszcze miała swoich zwolenników i to nawet w gronie wybitnych uczonych. Chyba ostatnim spośród nich był W. L. McCrone, posiadający w swoim laboratorium najdoskonalszą i najnowocześniejszą aparaturę mikroanalityczną. Jako członek STURP posiadał włókna z miejsc zakrwawionych Całunu, wśród których "odkrył" obecność trójtlenku żelaza. W 1980 r. wysunął hipotezę, że cząstki te pochodzą z czerwonego barwnika, użytego w postaci rozcieńczonej zawiesiny. Hipotezę te odrzucili jego koledzy i inni naukowcy jako bezpodstawną.
Rozpatrywanie wizerunku całunowego w świetle hipotez sztucznych działań stanowi obecnie raczej ciekawostkę. Niemożliwość wykonania takiego dzieła wykazuje sam Całun. Jest on "taki", że wyklucza malowidło i inne sztuczne techniki. Jedynie hipotezy naturalne mogą rzucić pewne światło na proces jego powstania.
Pierwsze sięgają lat odkrycia wizerunku negatywowego w 1898 r. Żmudne doświadczenia przeprowadzone przez Y. Delage'a i P. Vignona wykazały, że bezpośredni kontakt płótna z ciałem Człowieka z Całunu nie tłumaczy ukształtowania się wizerunku, czyli nie powstał on wyłącznie wskutek odbicia. P. Vignon wysunął więc hipotezę "parowania". Zakłada ona dyfuzję amoniaku - jako składnika potu, wydzielanego podczas męki do tkaniny i reakcję z wonnościami (aloesem), którymi była przesycona. Ta -i podobne później wysuwane teorie (dodając do tej hipotezy działanie pary wodnej i wody) - zostały uznane za niewystarczające, ponieważ nie tłumaczą powierzchniowego charakteru wizerunku, a ponadto zakładały rozciągnięcie płótna nad ciałem w pozycji płaskiej. Trudno też było wytłumaczyć fakt, dlaczego wizerunek od spodu jest tak samo delikatny jak z wierzchu. Inną trudność stanowi wytłumaczenie ostrości obrazu na Całunie, niezgodną z prawem dyfuzji parli,
Sam P. Vignon uznał, że jego teoria jest niedoskonała, jej jednak elementy mogły mieć coś wspólnego z procesem powstania wizerunku na Całunie. J. Volckringer znalazł w starym zielniku negatywne odbicia niektórych roślin, zwłaszcza oleistychlis. A więc zjawisko wizerunku negatywowego zachodzi w naturze. Nie można go jednak porównać z tym, co zaszło na Całunie, ponieważ jego wizerunek powstał w ciągu najwyżej 36 godzin od złożenia w prześcieradło widocznego na nim ciała.
Ten wskaźnik podchwycili jednak specjaliści z medycyny sądowej: R. Romanese i G. B. Judica-Cordiglia, dokonując szeregu żmudnych prób. Na ich podstawie doszli do wniosku, że rzeczywiście w procesie tego rodzaju ważną rolę odgrywa proszek aloesu i mirry, lecz jeszcze ważniejszą pot z krwi. Prof. Judica-Cordiglia w jednym z rozdziałów swojej książki pt. Moje doświadczenia na trupach (1975), pisze: "Wyniki uzyskane z tych doświadczeń nie dały i nie dają zadowalającego rozwiązania problemu owych tajemniczych śladów (...) Odtworzenie wizerunku oblicza na tkaninie jest zadaniem, które - i tu nie przesadzam - wykracza, przynajmniej tak jest do dziś, poza granice możliwości".
Do tego samego wniosku dochodzili ci uczeni, którzy wykonywali podobne doświadczenia z uwzględnieniem "idealnego" miejsca. S. Rodante przeprowadził je w katakumbach syrakuzańskich Św. Jana, w temperaturze i wilgotności zbliżonej do marca-kwietnia, a więc takiej, jaka mogła występować w tej porze roku w Jerozolimie. "Po 13 godzinach - pisze - zaczął się pokazywać wizerunek negatywny modelu, a po 36 godzinach uzyskałem odbicie najbardziej wyraźne".
Jednak wszystkie tego rodzaju próby uzyskiwały tylko bardzo przybliżone efekty, nieporównywalne z wizerunkiem na Całunie. Wskazywały na proces naturalny, ale go nie udowadniały w pełni. Narzucał się jeden wniosek: wizerunek całunowy powstał w wyniku działań tak złożonych i jednocześnie tak skupionych w czasie, a ponadto powiązanych ze sobą i zależnych od tylu okoliczności, że jego powtórzenie wydaje się być niemożliwe. Ów fakt zaistniał tylko raz. G. B. Judica-Cordiglia ujął tę samą myśl słowami: "W specyficznym wypadku Całunu czujemy, uświadamiamy sobie, że jesteśmy w posiadaniu może wszystkich składników zdolnych wyjaśnić powstanie jego wizerunku, lecz nie jesteśmy jeszcze w stanie skoordynować je tak, by zjawisko to odtworzyć".
Uczony ten pisał te słowa wówczas, gdy tajemnica Całunu nie ujawniła jeszcze swojej głębi. Wyniki badań grupy naukowców STURP, na podstawie zebranych materiałów w 1978 r., uchyliły rąbka tej tajemnicy, ale chyba tylko po to, by przekonać się, że jest ona jeszcze bardziej niezwykła. Można jednak było przynajmniej sporządzić bilans "stanu rzeczy".
Przede wszystkim uczeni potwierdzili, że wizerunek powstał wskutek obecności ciała Człowieka z Całunu w grobowym prześcieradle. To ciało jest jedynym Jego "modelem". Plamy krwi inaczej uwidoczniły się na tkaninie: są w pozytywie, podczas gdy wizerunek w negatywie "fotograficznym". Jest on niezniszczalny! Zastosowano bez powodzenia około 25 różnych rodzajów rozpuszczalników laboratoryjnych, a koloryt włókien pozostał nienaruszony! Poza tym nie istnieje w nim żadna kierunkowość, w przeciwieństwie do jakiegokolwiek malowidła. W obserwacji wizerunek okazuje się słabiutki, ma bardzo niski stopień kontrastu i jest bez wyraźnych konturów. Jego żółtoprzeźroczystego koloru nie wytworzyła żadna substancja rozłożona po przędzy: nie ma pigmentów, barw czy farb. Sama przędza zżółkła silniej po najbardziej wierzchnich częściach. W rzeczywistości tylko dwa lub trzy włókna zewnętrzne spośród około stu towarzyszących mu w nici, zmieniły kolor, tak że ani w środku nici, a tym bardziej na odwrocie tkaniny nie ma wizerunku. Barwę żółtą dają grupy węglowe celulozy, które zachowują się jak chromofory. Włókna nie są scalone ze sobą i nie ma śladów płynów, które by między nie przeniknęły.
Dalej. Barwa żółta nie powstała w wyniku różnych stopni zżółknienia przędzy. Ton koloru jest zawsze ten sam. To tylko różna liczba włókien żółtych na jednostkę obszaru daje wrażenie bardziej lub mniej ciemniejszego koloru. Zżółknienie spowodowało pogorszenie się stanu celulozy, która okazuje się być utleniona i odwodniona. Pod mikroskopem włókienka wizerunku jawią się skorodowane na powierzchni. Odbijają więcej światła niż inne włókna. Len zmienia wprawdzie barwę, kiedy starzeje się. I taką barwę ma Całun. Również gorąco i niektóre kwasy mogą sprawić, że celuloza zżółknie. Zachodzi jednak pytanie: jakie przyczyny spowodowały zżółknienie w strefie wizerunku?
Już w 1973 r. Dawid Willis - jeden z nielicznych dopuszczonych do oglądania Całunu z grupą Komisji Turyńskiej - obserwował wizerunek gołym okiem. Wówczas przekonał się, że należy podejść poważniej do przypuszczenia G. Ashe'a, który w 1966 r. wysunął hipotezę "promieniowania cieplnego". Patrząc na zabrązowione miejsca wypaleń powstałych wskutek pożaru w 1532 r., i porównując je z zażółceniem wizerunku, zdał sobie sprawę z ich dużego prawdopodobieństwa. Ich jednakowy charakter "wyszedł" w analizie spektrofotometrycznej, której wyniki przekazał na Konferencji w Albuquerque w 1977 r. Posługując się kolorową fotografią Całunu dokonał w laboratorium D. Lynne'a rozłożenia występujących na płótnie podstawowych kolorów: czerwonego, niebieskiego i zielonego z różnych miejsc tkaniny: śladów nadpaleń krwi, ciała i włosów. Uzyskany grafik wykazał, że różnice między ich intensywnością a gęstością optyczną, charakteryzowały się jednakowymi danymi . Nie były to wyniki dokładne, ale potwierdziły wizualne wrażenie, że wizerunek całunowy wykazuje podobieństwo do śladów po nadpaleniu.
Co mogło je spowodować? Przecież w prześcieradle leżało martwe ciało. Jaka energia cieplna czy świetlna mogła "przypalić" tkaninę całunową, zniszczyć substancję krwi (!), a równocześnie utrwalić na niej doskonałą "fotografię" ludzkiego ciała? Rozum - zwłaszcza uczonego - nie widzi tu przyczyn odpowiadających skutkowi, a jednak pewne dane wskazują na ten kierunek procesu.
Podczas Konferencji w Albuquerque pojawiło się nawet jego określenie: "termonuklearny błysk". Wielu z uczestników owego spotkania pracowało przy programach kosmicznych, a wszyscy obradowali o dwie godziny drogi od Alamogordo, gdzie w 1945 r. dokonano pierwszej próby z bombą atomową, która dała początek nowej erze. Opisy skutków użycia tej broni w Hiroszimie nasuwały pewne skojarzenia z tym, co mogło zajść w prześcieradle całunowym. Pod wpływem błysku wybuchu bomby utrwaliły się na powierzchniach betonu czy marmurów ocalałych szczątków budynków ślady cieni, rzuconych na nie w momencie wybuchu. Nie były to tylko cienie innych domów lub wież, ale również cienie kilku niewyraźnych sylwetek ludzkich na złuszczonych i zaczerwienionych płaszczyznach konstrukcji.
Porównanie wybuchu termonuklearnego z procesem jaki mógł zajść we wnętrzu relikwii turyńskiej jest bardzo sugestywne i ma wielu zwolenników. Jakaś energia cieplna mogła w nim zadziałać wraz z promieniowaniem świetlnym, nie można jednak przeceniać znaczenia zjawiska termonuklearnego dla syndonologii. Całun został "wypalony" od wewnątrz, a sam proces musiał przebiegać nie gwałtownie, krótko i tak, jak gdyby był kontrolowany. Przecież na powierzchni tkaniny utrwalił się wizerunek, który tworzą nieliczne włókna zakolorowane i skorodowane tylko na powierzchni. Musiał to być czynnik jak gdyby sprzeczny w sobie: silny i słaby, liczący i nie liczący się z odległością od płótna, skoro nie spowodował zniekształceń czy przypaleń tam, gdzie stykał się z ciałem. Dowodem tego jest wizerunek spodni. Przecież tam cały ciężar parł na prześcieradło, a jednak jego intensywność nie różni się właściwie od wizerunku wierzchniego. W końcu, dlaczego przypuszczalna energia działała tylko pionowo bez jakiejkolwiek dyfuzji na boki i szczyt głowy? Nie tylko. Dlaczego proces formowania się wizerunku przebiegał jednakowo, bez względu na to, czy chodzi o włosy, powierzchnię ciała, krew, czy przedmioty nieorganiczne, jak dwie monety na powiekach? Wszystkie szczegóły utrwalone są z tą samą intensywnością. Nieznaczne zróżnicowanie barwy występuje tylko w przypadku śladów krwi. Ale przecież są one w pozytywie...
Zapytań jest wiele, a odpowiedzi na nie są niepełne, lub nie ma ich wcale. Uczeni zaczęli stawiać hipotezę wypalenia spowodowanego niższą temperaturą, wskutek czego formowanie się wizerunku mogło dokonywać się wolniej. Dalej jednak pozostawała dodatkowa trudność, w jaki sposób ciało trójwymiarowe mogło spowodować wypalenie. J. Jackson wykazał matematycznie, że zwykłe promieniowanie tego ciała nie mogło wytworzyć takiej głębi cieni i rozdzielczości obrazu. Byłoby to możliwe tylko wówczas, gdyby źródło promieniujące zmieniło swoją intensywność, lub gdyby coś znajdującego się między ciałem a tkaniną spowodowało zmiany gorąca i światła. Lecz w tym wypadku zmiana zniekształciłaby wizerunek. Innymi słowy: proces powodujący cienie i rozdzielczość do przyjęcia, zdeformowałby obraz, proces zaś, który by wytworzył wizerunek wyraźny, nie spowodowałby cieni i właściwej rozdzielczości. Uczony ten, stojąc wobec tego paradoksu, nie wykluczył jednak teorii nadpalenia pod warunkiem, że poza promieniowaniem cieplnym przyjęłoby się inne mechanizmy, które nadpaliłyby tkaninę I tu znów powstaje pytanie: jakie mechanizmy?
Należy stwierdzić, że wszystkie teorie naturalne podawały mechanizmy zdolne wytłumaczyć tylko część cech charakterystycznych wizerunku na Całunie, ale razem wzięte, wykluczały siebie wzajemnie. Problem polega na tym, że wyjaśnienia do przyjęcia z punktu widzenia chemicznego wyklucza fizyka, i przeciwnie, pewne wyjaśnienia fizyczne byłyby godne uznania, gdyby całkowicie nie wykluczała ich chemia.
Jest prawdopodobne, że w powstaniu wizerunku uczestniczyły w pewnej mierze zjawiska takie jak: parowanie, styk, promieniowanie, lecz nie wiadomo jak i w jakiej mierze. Wniosek jest jeden: nawet one nie tłumaczą powstania "tego" wizerunku. Naukowcy wystarczająco dobrze poznali naturę wizerunku, nie są jednak w stanie wyjaśnić mechanizmu jego przeniesienia z ciała na płótno. Nic więc dziwnego, że J. Jackson stwierdził: "Na podstawie procesów fizyko-chemicznych do dziś poznanych, mamy motywy powiedzieć, że wizerunek całunowy "nie powinien zaistnieć", lecz jest on rzeczywisty, nawet gdy nie jesteśmy w stanie wyjaśnić jak powstał".
Badania naukowe wykazały praktyczną niemożliwość falsyfikacji Całunu, choć nie dały jednoznacznej odpowiedzi, jak mógł powstać jego wizerunek. Wytrącili z rąk domniemanych fałszerzy pędzle, matryce, farby, pigmenty, proszki i atramenty. Twórcą negatywu "fotograficznego" na tkaninie relikwii turyńskiej było martwe ciało Człowieka z Całunu. Uczeni tak określili Chrystusa, ponieważ zakres ich specjalności mieści się tylko w ramach materii, sił natury i jej praw. Dostarczyli jednak głównej przesłanki: wizerunek całunowy uformowało ciało prawdziwego człowieka, leżącego w prawdziwym grobie nie dłużej jak 36-40 godzin. Został ukrzyżowany przez Rzymian, a pochowany przez Żydów. Porównanie wszystkich szczegółów wizerunku ze świadectwem opisów ewangelicznych pozwala przypuszczać, że jeżeli można utożsamiać Człowieka z Całunu z jakąkolwiek postacią znaną z historii, to może to być tylko Jezus Chrystus. Z tego względu nie jest "jakąkolwiek" postacią wśród ukrzyżowanych, lecz jedyną tak dobrze udokumentowaną: opisaną i "sfotografowaną".
A jednak bezustannie słyszy się pytanie: "Czy to możliwe?" Zawsze frapowały mnie dwa zdania z Wprowadzenia do książki Iana Wilsona, które niejednokrotnie przytaczałem. Oddają one trafnie ów podświadomy niepokój: "Już sama myśl o tym, że płócienne prześcieradło, w które zawinięte zostało i złożone w grobie ciało Jezusa Chrystusa, zachowało się do dziś, wydaje się zupełnie nieprawdopodobne. Jeszcze większej wiary wymaga zgodzenie się z tym, że prześcieradło to nosi na sobie coś w rodzaju fotograficznej podobizny Jezusa po śmierci".
Czy jesteśmy na zawsze skazani na przypuszczenia i na wiarę? Pewna dziedzina wiedzy ludzkiej usiłuje dać dozę prawdopodobieństwa. Nic jednak nie przekona tego, kto "rozum swój zawiesił na kołku" - jak się wyraził dosadnie Y. Delage.